Chodziłem po lesie z Orionem. Spotkaliśmy dziadka, który powiedział, że po lesie krąży jakaś grupa. Podobno są z innego świata czy coś takiego. Chwilę później spotkaliśmy ich. Wypytywali nas czego się dało i wszystko wskazywało na to, że chcą się lać. Nas było 2 a ich 4 no to git. Nie wydało im się to dziwne, że chodzimy po lesie i żremy dusze. Poszli dalej - my też. Krążyliśmy troche. Spotkaliśmy przypadkiem partyzantów - wroga zakonu. Nie byli nastawieni wrogo - wręcz odwrotnie. Zaproponowałem pakt. Rozciąłem dłoń toporem i zawarliśmy przymierze krwii. Chwile staliśmy nad jeziorem i gadaliśmy. Jeden z partyzantów - Heineken zauważył zgraję tych kolesi z innego świata. Zwialiśmy w las, bo było nas troche mało a szczeże mówiąc moi kompani nie byli moim zdaniem przednimi wojownikami. Zgraja poszła za nami. Widzieli nas na skrzyżowaniu dróg. Ja i Orion weszliśmy pod skrzydła zakonu - w międzyczasie partyzanci zaszyli się w krzakach. Obcy ruszyli na zakon ale po chwili, jakby obawiając się paru wojów cofnęli się za most. Tam odbyła się bitwa. Trochę nas zlali. Ja wparzyłem w tłum, po czym wyszedłem ale miałem 1/8 życia. Zaczęliśmy z Orionem nawoływać w las. Po chwili po drugiej stronie pokazali się partyzanci i obcy byli otoczeni. Zlaliśmy ich. Ledwo żywi uciekli w las. My wróciliśmy do "obozu zakonu". Trochę tam posiedzieliśmy i knuliśmy. Gwindor wysłał dwóch, żeby naprowadzili obcych na portal, który prawdopodobnie przeniesie ich do tamtego świata. Nie znam szczegułów tego ale w każdym razie oni poszli prosto na obcych a my drogą okrężą. Doszliśmy do umówionego miejsca spotkania, gdzie tamci zauważyli nas i stwierdzili, że to zasadzka.
Zabili tamtych dwóch i uciekli. Szliśmy za nimi. Gwindor szedł na czele. Jeden z tamtych kazał odłożyć broń i powiedział, że spotkamy się w połowie drogi. Poszedł rozmawiać. Nie wiem o czym mówili ale po chwili tamten ruszył - Gwindor za nim a ja za Gwindorem, obok mnie jeden z wojów zakonu. Doszliśmy do reszty grupy obcych. Wszystko wskazywało, że chcą się lać 8 na 1 czyli oni na Gwindora. Zacząłem improwizować. Podszedłem do Gwindora i zadźgałem go. Stanąłem po stronie obcych. Powiedziałem, ze pokaże im portal - uwierzyli bo zabiłem swojego. Potrzebowali 1 maga i 10 many. Zaprowadziłem ich na pagórek. Tam kazałem im użyć 10 many. Zostali teleportowani - razem ze mną. Okazało się, że portal - nie wiem jakim cudem i co wogóle itp itd ale przeniosło to nas do więzienia. Wyszedłem z celi i zamknąłem za sobą. Cała ekipa obcych była za kratami. Niestety rozwalili gnoje drzwi - użyli kul ognia, których ilość była mocno ograniczona ze względu na to, że wcześniej wykorzystali więkrzość many. Dźgali chwilę na oślep przez drzwi. Ruszyli szarżą na zewnątrz i zostali niemal zabici - więkrzość jednak ocalała i ledwo żywi uciekli do lasu. Do obozu wróciła reszta, błąkająca się po lesie. Wszyscy razem poszliśmy za obcymi. Spotkaliśmy ich na moście. Zaczęliśmy walczyć. Kilka razy niemal dostałem kulą ognia - w końcu sam ruszyłem szarżą. Wparzyłem w tłum, pomachałem troche ale zmęczenie całym dniem nie dało mi już zwyciężyć. Zadźgali mnie. Wtedy jako dusza wisiałem nad bitwą i obserwowałem. Nasi przegrali. Obcy jednak zniknęli, bo Orion postawił na moście portal. Potem słyszałem jakieś głosy o świecie demonów.... to był koniec mojej przygody.
Kulisy - przed i po grze oraz w czasie pax.
Dzień zapowiadał się ciekawie. Kilka telefonów w celu ustalenia tego, kto, komu pożyczy piłek tenisowych na "kule ognia" i podobne czary. Wpadł Heineken w swoim stroju (!), w którym szedł przez całe osiedle (!). Wzięliśmy moją torbę i ruszyliśmy na umówione miejsce spotkania - pod Piramidę. Wzgórze coraz bardziej uchylało nam to, co jest za nim. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu tłum wyłaniający się zza pagórka był coraz więkrzy. 16 uczestników i siostra jednego z naszych (autorka zdjęć). Dotarliśmy na górę. Cześć, cześć i idziemy w las. Po przejściu kilkuset metrów wgłąb, tak, że nie było już za bardzo widać "świata zewnętrznego" położyliśmy wszystko na ziemi i zaczęliśmy się przebierać. Wokół mnie zebrał się krąg - oglądali to, co zakładam. Nie będę wdawał się w dokładny opis :) - przeszywalnica, naramienniki, płaszcz, kołnież, hełm. Potem, jak już miałem wszystko na sobie, Yarpen połamał mi na pokaz 2 calową gałąź na klacie. Nic nie czułem :)
Rozeszliśmy się po lesie i zaczęła się gra.
W czasie pax (stop, nie walcie przez chwilę :) ) jedliśmy manę - nie, żeby w ramach gry ale jak się chodzi cały czas z workiem kostek cukru to chętka bierze. Pare razy wracaliśmy do miejsca, gdzie zakamuflowane były nasze rzeczy. Chlap troche wody i lecimy grać dalej. Spotkał nas rowerzysta i wypukał chyba z 20 zdjęć. Potem jakiś dziadek też robił fotki, żeby wnuczce powiedzieć, że rycerzy w lesie spotkał :D
Po całej zabawie było szukanie piłek po lesie - kilka kul ognia gdzieś się zapodziało i szkoda by było, żeby las się zfajczył. Jeden miecz poszedł do kosza na śmieci przy wyjściu z lasu. Jak szliśmy już do domu to minęła nas grupa ludzi "z tego świata" w dresach - nieśli ten miecz i trzaskali o słupy. I tak to się skończyło.
Co do lasu. Był dosyć spory i jakby pójść dalej to mogli byśmy się zgubić. W części, w której byliśmy my była przewaga drzew liściastych - troche iglastych. Była tam dosyć gęsta sieć ścieżek. Widać zresztą na zdjęciach. Troche brakowało mi gęstwin szczeże mówiąc. W każdym razie czasami i tak był problem z przejściem - po nogach cięły jerzyny. Nieco głębiej w lesie było kilka stawów. Gra zyskiwała klimacik dzięki nim. Do tego kilka mostów na krzypopach.
Moje straty: nit z topora - sztuk:1, dziórek w płaszczu - sztuk:3
Tak to zginęła chyba jedna piłka tenisowa.
Ta gra była dla mnie niezłą przygodą. Zapamiętałem to jaknajbardziej pozytywnie mimo zmęczenia. Nie wiem jak reszta - nie bolało mnie nic - tamci byli posiniaczeni i pocięci jerzynami. Na drugi dzień jednak ledwo wstałem. Wszystkie mięśnie mi nap****alały.
Informacja dla wszystkich, którzy brali w tym udział: To, co zrobiłem na końcu, to nie był barserk. To była tylko nieco mniej kontrolowana seria ciosów. Spodziewajcie się barserku na następnym larpie :D