strona główna        muzyka        gry        broń        teksty        różne        autor       

.::powrót::.

A może zaznał spokoju?

Ksiądz Adam był już stary, ale nie tak stary, żeby zwariować. Stan polskiego Kościoła był opłakany: młodzież Kościół olewała... księża też. Ale wszyscy z parafii mówili, że ksiądz Adam jest inny, że trzeźwo myśli, że czuje powołanie, że pieniądze są dla niego niczym. Księdza Adama uwielbiała też młodzież, a ludzie chętnie się u niego spowiadali. On też lubił spowiadać, bo tylko wtedy czuł, że może człowiekowi pomóc, czuł, że jest pośrednikiem między samym Bogiem a tym światem, czuł powołanie.

Ksiądz Adam wiedział już od małego, że Bóg go wyznaczył do tej roli. Od dziecka mógł porozumiewać się z Bogiem. Adam pytał a Bóg odpowiadał. Kiedy stracił rodziców, a było to podczas wojny, kiedy Adam miał trzynaście lat, wstąpił do seminarium. W zasadzie w seminarium uczono tylko spraw przyziemnych, a nie duchowych. Wstąpił tam tylko dlatego, żeby zostać księdzem, a nie wariatem, który rozpowiada, że ma kontakt z Bogiem. Zresztą ksiądz Adam nikomu jeszcze nie poowiedział o swym nadzwyczajnym darze. Nie uważał, żeby był on godny uwagi czy paranormalny - w końcu już w Biblii napisano, żebyśmy szukali a znajdziemy.

- Pobłogosław mnie Ojcze, bo zgrzeszyłem - powiedział człowiek, który klęczał przed konfesjonałem.
Ksiądz już zapomniał, że siedzi w konfesjonale i czeka na rozmówców; nie lubił określenia "grzesznik". Poza tym człowiek, który wyrwał go tak nagle z zadumy użył znanej formułki, ale skąd miał wiedzieć, że ksiądz, który będzie go spowiadał niecierpi wszystkich formułek?
- Ostatni raz byłem u spowiedzi...
- Bez formułek proszę - przerwał mu ksiądz Adam - przyszedłeś tu prosić Boga, a do tego formułek nie trzeba.
Rozmówca nic nie mówił, lecz po chwili podjął:
- Nazywam się Marek i chciałem prosić Boga o przebaczenie. Zgrzeszyłem... mam na sumieniu grzech śmiertelny i wątpię czy Bóg mi wybaczy...
- Wierzysz w Boga? - zapytał ksiądz
- Tak - odpowiedział zdecydowanie Marek.
- A więc musisz wierzyć, że jest on zdolny przebaczyć każdemu, kto go o to poprosi, nawet tobie, choćbyś nie wiem co zrobił, musisz go prosić o wybaczenie.
- Tak, ale ja popełniłem samobójstwo...
Adam nie wiedział co myśleć. Pierwsze co mu przyszło do głowy to, że się przesłyszał, że ten człowiek dopiero CHCE popełnić samobójstwo. Ale jeśli tak to dlaczego mówił, że prawdopodobnie Bóg mu już nie wybaczy? Potem ksiądz pomyślał sobie, że rozmawia z wariatem. Długo się zastanawiał, chyba upłynęło jakieś pół minuty. Postanowił, że wszystko wyjaśni i po prostu zada pytanie:
- Jak mogłeś popełnić samobójstwo? Przecież żyjesz...
- No, właśnie... chodzi o to, że nie żyję już od trzech dni. Ja naprawdę to zrobiłem. Przysięgam.
- Więc jak mogę z tobą rozmawiać? To, że jestem księdzem nie oznacza, żebym miał kontakty ze zmarłymi.
- Pozwól, Ojcze, że wyjaśnię ci całą sprawę. Opowiem wszystko od początku.
- Słucham zatem.
- Powód był prosty: kilka nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Od urodzenia cieszyłem się dobrym, dostatnim życiem. Miałem dobrą pracę, miałem żonę i dziecko, wszystko czego potrzebowałem. I w końcu, nawet nie wiem odkąd, zaczęło się wszystko walić... Byłem dziennikarzem. Napisałem kiedyś artykuł oskarżający pewnego urzędnika, który przyjmował łapówki i przez to stał się obrzydliwie bogaty...
- Czy to naprawdę był urzędnik? Nie bój się powiedzieć, że to był ksiądz. Znam sytuację...
- Nie - przerwał Marek - to nie był ksiądz. Ten człowiek naprawdę był urzędnikiem. Kiedy przeczytał mój artykuł, pozwał mnie do sądu. Byłem spokojny, ponieważ wiedziałem, że sąd nigdy nie przyzna mu racji. Wynająłem prawnika z urzędu, a tego urzędnika reprezentował jakiś prokurator. Sytuacja zaczęła się komplikować kiedy ja przegrywałem sprawę. Mój obrońca powiedział mi, że zna tego prokuratora. Dowiedziałem się, że chętnie przyjmuje łapówki, a jak mówiłem tamten urzędas był bardzo bogaty. W końcu sędzia, który zapewne też swoją część pieniędzy dostał, wydał wyrok. Uznał mnie za winnego, miałem zapłacić dwieśćie tysięcy złotych tej nieuczciwej gnidzie!
- Rozumiem twój gniew. Kontynuuj.
- Oczywiście w redakcji wszyscy już wiedzieli o decyzji, lecz nie zdawali sobie z tego sprawy, że nie mam zamiaru niczego płacić. Oczywiście szef redakcji nie mógł sobie pozwolić na karanego dziennikarza w redakcji i wywalił mnie z satysfakcją, bo nigdy go nie lubiłem i wreszcie mógł dać mi w kość. Wtedy wróciłem do domu i się upiłem. Zadzwonił telefon. Byłem jeszcze na tyle trzeźwy, że odebrałem i usłyszałem w słuchawce Michała, który wrzeszczał, że jutro wracam do pracy, tyle że mnie się wcale nie chciało tam wracać. Podniecał się, że redakcja dała szefowi ultimatum: albo przywróci mnie do pracy, albo wszyscy złożą rezygnację. Odpowiedziałem mu, żeby puknęli się w głowę i zapytałem kto miałby ich na nowo zatrudnić, a może założycie własną gazetę?! - krzyczałem. Michał powiedział, że przekaże redakcji, że nie wracam, choćby nie wiem co. Zgodziłem się i serdecznie podziękowałem wszystkim za ten pomysł. Naprawdę podziwiałem ich za to, że chcieli mi pomóc. Nie wróciłem tam tylko z powodu szefa. W sprawie sądowej nie mogłem złożyć apelacji, już ten urzędas się o to postarał. Byłem bardzo dobrym dziennikarzem, każda redakcja byłaby skłonna mnie przyjąć, ale nie wtedy, gdy byłem o coś oskarżony. Już nie byłem dobry, a całe media nabijały się ze mnie, że dałem się takiemu urzędasowi. Zacząłęm pić, a moja żona nie mogła na to patrzeć. Wyprowadziła się wkrótce, zabrała Kasię... moją córkę. I pewnego razu kiedy piłem, wdarła się do mnie żądza zemsty. Wiedziałem już co zrobię. Zabiję go. Ale wiedziałem też, że to nie Ameryka i nie jest łatwo dostać tutaj broń. Pomyślałem więc, że zrobię to innym sposobem. Przyszedł mi nawet pomysł, żeby zrobić zamach samobójczy, ale po chwili się opamiętałem i nie będę miał żadnej satysfakcji.

W głowie ułożony miałem cały plan. Doprowadziłem się do porządku, skończyłem z piciem i zacząłem urzędasa obserwować. Wiedziałem gdzie pracuje, bo przecież pisałem o nim artykuł. Walecki, bo tak nazywał się ten gość, zawsze jadał lunch w pewnej restauracji. Pewnego razu podszedłem do niego...
- Zabiłeś go? - przerwał ksiądz.
- Nie. Podszedłem do niego i powiedziałem, że serdecznie go przepraszam i wkrótce zapłacę grzywnę. Podczas tej rozmowy Walecki zachowywał się jak jakiś urażony książę. Ale moje oczy mówiły ciągle "będziesz martwy, zabiję cię". Poczułem wielką satysfakcję, że okłamałem tę gnidę. Tyle razy pewnie kłamał, a u mnie nie wyczuł nawet cienia oszustwa. Widziałem to w jego oczach. Po tej rozmowie udałem się uradowany do domu, ale coś stanęło mi na drodzę. Otóż, na drodze stanęło mi jedno pytanie: CO TY ROBISZ? Myśli ksiądz, że to był Bóg?
- Być może, ale ja myślę, że odezwał się twój rozsądek.
- Oprzytomniałem wtedy i uświadomiłem sobie, że przecież w ten sposób nigdy nie odzyskam Kasi, ani mojej żony. Pomyślałem sobie, że jeśli zabiję Waleckiego, to przecież to by wyglądało tak, jakbym myślał tylko o sobie, jakbym zupełnie olał rodzinę. Kiedy wróciłem do domu natychmiast zadzwoniłem do teściów, gdzie przebywała moja żona. Poprosiłem ją, żeby chociaż ze mną porozmawiała i ona się zgodziła. Umówiłem się z nią na obiad w restauracji. Byłem z nią szczery - opowiedziałem jej o wszystkim. Przebaczyła mi i postanowiła, że do mnie wróci. Ucieszyła się też, że przestałem pić. Następne kilka dni było w miarę spokojnych, ale to była cisza przed burzą. Marta - moja żona - chciała, żebym zawiózł ją do hipermarketu. A więc zawiozłem ją i Kasię. Siedzieliśmy w naszym poczciwym maluchu, a dokładniej staliśmy na światłach. Byliśmy na jednym ruchliwym skrzyżowaniu. Zielone zapłonęło i ruszyłem powoli, jak to na malucha. Mimo to, byłem pierwszy, ale po chwili wiedziałem już dlaczego inni nie pojechali. Z prawej strony jechał jakiś TIR, niezbyt szybko, ale jakby stuknął takiego malucha to nic by z niego nie zostało. No i stuknął. Obudziłem się w szpitalu. Lekarz powiedział mi, że przeżyłem tylko ja. Mówił coś jeszcze, ale reszta do mnie nie docierała...

Jak najszybciej chciałem opuścić szpital. Stało się to po dwóch tygodniach - mogłem, a raczej musiałem już wyjść, bo nie było miejsc. Od razu popędziłem na Kilińskiego, stoi tam taki szklany wieżowiec, chyba szesnastopiętrowy. Nawet nie wiem jaka firma się tam mieściła, w każdym razie wjechałem windą na dziesiąte. Wylądowałem na krótkim korytarzu, na którego końcu było okno. Wiedziałem, że okna z plastyku nie da się tak łatwo rozbić, toteż wziąłęm kij od szczotki, który leżał na wózku, pewnie jakiejś sprzątaczki. Zrobiłem w oknie parę dziurek, a dalej rozbicie poszło jak z płatka. Za oknem nie było gzymsu, więc bez zastanowienia skoczyłem w dół. Podczas tego ostatniego lotu wiele myślałem... O Bogu, o świecie. Tylko, że myślałem wtedy, kiedy było już za późno, kiedy już zbliżałem się do ziemi.

Upadłem i... nic nie poczułem. Po prostu upadłem, jakbym zeskoczył na jakiś materac. Nic mi się nie stało. Podniosłem się i zobaczyłem, że na ulicy nikogo nie ma. Ale nie to było najgorsze. Straszniejsze było to, że nie byłem zdolny wyrazić żadnych uczuć.
- Zauważyłem - ponownie przerwał ksiądz Adam. - Dziwiłem się w myślach, dlaczegóż to tak straszna historia brzmi jak nauczona na pamięć i wyrecytowana.
- Teraz już ksiądz wie. Przez trzy dni szukałem kogoś, kogokolwiek kto by mi to wyjaśnił. Przez trzy dni nie przyszło mi do głowy, żeby się modlić... zupełnie zapomniałem o Bogu, jak gdyby dla mnie nie istniał. A z każdym dniem uczucia pozostawały coraz bardziej odległe. Pozostawała mi tylko pamięć o moim życiu. Trzeciego dnia pzyszedłem tutaj. I kogoś znalazłem - księdza. Właściwie to nie chciałem księdzu opowiadać tej historii, chciałem prosić Boga o przebaczenie...

Ksiądz Adam zamknął oczy. W myślach prosił Boga o zmiłowanie nad Markiem. Boże, proszę Cię, wysłuchaj próśb tego młodzieńca i daj mu życie wieczne. Zawsze mi odpowiadałeś, więc proszę Cię teraz o to samo. O odpowiedź. Ksiądz czekał i nic się nie działo. Tym razem Bóg chyba nie chcał mu dpowiedzieć. Czyżby nie chciał mu wybaczyć, przecież cała wiara Adama opierała się na przebaczeniu i zbawieniu. Ksiądz otworzył oczy i już chiał przekazać Markowi okrutną wieść. Ale Marka nigdzie nie było. Nie klęczał już przy konfesjonale, przy ołtarzu też się nie modlił. Co to miało znaczyć. Czy to tylko wymysł umysłu starego księdza? A może Marek uciekł, a podczas rozmowy miał świetną zabawę? A może... A może zaznał spokoju?

Wicked Sick




komiks:

Rzeźnik666
Bip..Bip..
Ufo

różniste:

Moje opowiadania
Inne opowiadania
Moje rysunki
Moja grafika

japonia:

Samuraje
Ja i Miecz
Hagakure

humor:

Teksty
Vlepki
Revolution
Syslolki
Poryte projekty

strona:

Download
Księga
Wspieraj!



minigunmen copyright 2010






title=           

  OlafK's GR Site |   Generally |   industrial, blokowiska | Fotografia | Kielce | Tani Hosting | Śmieszne zdjęcia