Przez okno w pomieszczeniu dało się dojrzeć jedynie nagie drzewa raz po raz kołysane powiewem zimnego wiatru. Księżyc starał się z mizernym skutkiem przebić przez ciemną pierzynę chmur. Krople deszczu z ogromną szybkością uderzały o parapet tworząc przy tym głośny stukot. Co czas jakiś na niebie dało się dojrzeć błysk, burza jednak była jeszcze daleko. Przy biurku w dość znacznych rozmiarów pokoju siedział mężczyzna czytający jakąś książkę, której stronnice oświetlała niewielka lampka.
Taksówka podjechała pod bramę olbrzymiego domostwa, wysiadł z niej mężczyzna odziany w długi płaszcz i kapelusz rodem z filmów o dzikim zachodzie. Położył podeszwę na mokrym asfalcie, czemu towarzyszył znany wszystkim dźwięk. W ręku trzymał laskę, którą się podpierał. Zapłacił taksówkarzowi i podszedł pod domofon. Chwilę później odzianą w skórzaną rękawiczkę ręką, a dokładniej palcem wskazującym, wcisnął przycisk przy bramie. Niemalże w tej samej chwili światło w jednym z pokojów zapaliło się, a z głośnika domofonu dało się usłyszeć męski głos:
- Wujek?
- Tak - odpowiedziała stojąca na zewnątrz postać.
W pewnej chwili brama zatrzeszczała i złowieszczo skrzypiąc poczęła się otwierać. Postać co chwila dotykając podłoża końcem laski kierowała się do wejścia. Szła po środku wjazdu dla samochodów. Wokoło drzewa złowieszczo tańczyły starając się przestraszyć śmiałka, jednak ten nic sobie z tego nie robił. Po chwili był już pod drzwiami wejściowymi, które otworzył mu Alfred - jedyny mieszkaniec domostwa.
- Wejdź wujku - oznajmił.
Postać weszła do środka, zdjęła płaszcz i kapelusz, wszystko powiesiła na wieszaku stojącym zaraz przy wejściu. Od razu dało się zauważyć, że bardzo dobrze zna ten dom.
- A więc synu - wreszcie odezwał się wujek - cóż ważnego masz mi do pokazania?
- Nie uwierzysz! - z podnieceniem w głosie mówił Alfred - Chodźmy do mego gabinetu, a wszystko ci pokażę.
I ruszyli. Obaj powoli weszli schodami na wyższe piętro i teraz kierowali się już tylko do dwuskrzydłowych drzwi stojących na końcu długiego korytarza. Mijali portrety ludzi wiszące na ścianach, ich wykonanie było tak realistyczne, że zdawały się naprawdę żyć i obserwować dwóch mężczyzn. Alfred jako pierwszy chwycił za obie klamki i pociągnął je do siebie tym samym pokazując wielkie pomieszczenie.
Wszędzie przy ścianach stały półki zapełnione księgami w skórzanych obiciach - warto dodać iż bardzo starymi księgami. Meble również wyglądały jak z epoki renesansu. Wielki czerwony dywan przykrywał drewnianą podłogę. Biurku stało naprzeciw okna z którego widok już znacie. W pomieszczeniu dało się wyczuć miły zapach starości - księgi, meble. Na samym środku komnaty stał jakiś przedmiot okryty czerwoną kotarą. Obaj panowie weszli do środka. Alfred zamknął za sobą drzwi.
- Cóż tak ważnego masz mi do pokazania, że musiałem tu przybyć w samym środku nocy? - spytał.
- Nie wyjdziesz z podziwu wujku Edwardzie! Daje ci słowo!
- Czyżbyś odnalazł coś, co będzie pasowało do mej kolekcji? - nadal dostojnym głosem mówił Edward.
- Wuju, to będzie największą jej ozdobą!
- Mów więc...
Alfred podszedł pod biurko i wziął zeń leżącą na wierzchu książkę. Począł mówić.
- Według tej księgi - Alfred wskazał na książkę, którą dzierżył w ręku - Przedmiot który za chwilę ci pokażę stworzył sam Bóg i uznał go za jedyną rzecz na naszym świecie potrafiącą odbierać życie człowiekowi. Bóg wręczył ów przedmiot stworzeniu piekielnemu wyznaczonemu przez Szatana. Wspólnie nazwali go ¦miercią. Każda istota ludzka kończąc życie w ludzkim padole spotka się ze ¦miercią, stworzeniem nie podlegającym niczyjej władzy. ¦mierć decyduje czy śmiertelnik ma czekać na Sąd Ostateczny w piekle czy w niebie...
- W jednym się mylisz Alfredzie. ¦mierć nie jest tylko stworzeniem piekielnym, moc dał mu zarówno Bóg jak i Szatan, natomiast wykuty przez Boga przedmiot był tylko podarunkiem - odezwał się Edward.
- Jak to? W tej książce jest wszystko napisane! Jej wiarygodność nie podlega wątpliwości...
Wujek poczuł się trochę zmieszany, nie wiedział co odpowiedzieć.
- Może nie czytałeś uważnie? - mówił Edward.
- To niemożliwe. Przeczytałem tę księgę już kilkanaście razy i nie pisało tam nic o...
- Przestań wreszcie! - krzyknął wujek chcąc jak najszybciej zmienić temat - Czy sprowadziłeś mnie tu tylko po to by pouczać mnie na temat jakichś książek? Mój czas jest niesamowicie cenny, każda sekunda się liczy!
- Przepraszam cię wuju. Już pokazuję co dla ciebie mam.
Alfred podszedł pod przedmiot osłonięty kotarą.
- Wuju - powiedział, jakby chciał zacząć przemawiać - oto rzecz, którą chciałeś zdobyć przez całe życie.
Pociągnął za jeden z rogów kotary. Ta zsunęła się wolno ze szklanej gabloty w której środku stała kosa. Jej ostrze błyszczało się niczym jezioro w słoneczny dzień, gołym okiem było widać, iż jest ono w stanie przeciąć nawet najgrubszy pień drzewa. Ostrze osadzone było na drążku z drzewa nieznanego rodzajowi ludzkiemu - najprawdopodobniej rośnie tylko w raju.
Edward stał ze łzami w oczach. Wyjęczał tylko:
- Moja piękna...
Wtem mówić zaczął Alfred:
- Wuju, żebyś ty wiedział co ja musiałem zrobić by ją zdobyć... - jednak wuj mu przerwał gniewnym głosem.
- Doskonale wiem co musiałeś zrobić ty i twoi ludzie! - wrzasnął, po czym chwycił Alfreda za jego marynarkę i rzucił nim z ogromną lekkością o szklaną gablotę, która po spotkaniu z jego plecami potłukła się.
Odłamki szkła wylądowały na podłodze, a Alfred wraz z nimi. Edward zaś nadal ze łzami w oczach powoli podchodził pod kosę. Wreszcie chwycił ją w obie ręce i uniósł ku niebu.
- Wreszcie! Odzyskałem! - krzyczał ze szczęścia.
W pewnej chwili obrócił się ku Alfredowi i rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Ty! - wrzasnął - Nędzny śmiertelniku! Jakim prawem!? Ukradłeś mi mój ukochany skarb! - ostatnie zdanie wypowiedziane było skrzeczącym głosem.
Alfred z zakrwawioną twarzą począł wstawać na proste nogi. Kosa błyszczała w rękach Edwarda jeszcze jaśniej.
- Wiem kim jesteś! - krzyknął Alfred po czym zaśmiał się szyderczo. - Nie możesz mnie zabić. To nie mój czas!
- Nie unikniesz nieuniknionego! - krzyknął Edward.
Alfred począł się głośno śmiać i podszedł na odległość pół metra od swego wuja.
- Zapomniałeś o czymś Alfredzie - rzekł Edward. - Sam powiedziałeś, że nie podlegam niczyjej władzy.
Uniósł kosę ku górze po czym machnął nią z szybkością błyskawicy rozcinając ciało Alfreda w pasie na dwie połowy.
Nagle po komnacie rozszedł się dźwięk telefonu:
- "Tu Alfred Donovan, nie ma mnie w domu. Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość".
- Alfredzie. - dało usłyszeć się kobiecy głos. - Tu Angelika. Bardzo mi przykro z powodu śmierci twego wuja...
Niemalże w tej samej chwili po komnacie z olbrzymią szybkością przemknęła około dwumetrowa postać odziana w ciemne i brudne szmaty dzierżąc kosę w ręku. Po chwili znikła jednak w ciemnościach nocy.