Ariel wszedł do niewielkiego budynku, zwanego przez ludzi domem. Odór gnijącego pożywienia i niemytego od bardzo dawna ciała ugodził go w wyczulone anielskie nozdrza, zmuszając do krótkiego postoju. Potrzebował chwili, by przyzwyczaić się do tego duszącego zapachu. Dwadzieścia trzy ziemskie lata temu zostawił tu swojego towarzysza. Rozstali się dość gwałtownie, podczas jednej z misji wyznaczonej im przez Boga. Rael miał buntowniczy charakter i nigdy nie chciał wszystkiego robić tak, jak przewiduje regulamin, bądź jak nakazuje rozkaz. Podczas tego zadania mieli usunąć z ziemi demona Asmodeusza, który rozsmakował się w człowieczym życiu i nie miał zamiaru wracać do piekła. Niestety parszywiec opętał malutkie dziecko, a z rozkazu wynikało jasno, by to dziecko zabić. Rael chciał odprawić egzorcyzmy i tradycyjnym sposobem oczyścić ciało brzdąca, lecz jego partner, zawsze twardo trzymający się przepisów nie przystał na takowe rozwiązanie. Między aniołami wywiązała się kłótnia, a trochę później bójka, w której Ariel nadciął Raelowi skrzydło. Ten wściekły na swojego towarzysza i Boga, postanowił porzucić niebiańskie życie i pozostać na ziemi do końca swoich marnych dni. Uważał, że tu będzie mu lepiej niż pod jarzmem boskiej ręki. Odciął sobie uszkodzone skrzydła tym samym zrzucając piętno nieśmiertelności. Wiele razy żałował swojej pochopnej decyzji, podobno popadł w ziemskie nałogi, zaczął pić.
Przebił się przez stertę śmieci, zagradzających drogę do malutkiej kuchni. Stamtąd właśnie dochodziły pijackie pojękiwania - jak się domyślał - byłego przyjaciela. Chwilę później jego oczom ukazał się zarośnięty, na oko 55-letni mężczyzna. Minę miał stosowną do przeżywanych katuszy, mianowicie męczył go okropny pulsujący ból głowy i przepełniony wczorajszymi napojami wyskokowymi żołądek. Był na uporczywym pijackim kacu, który każdego mógł doprowadzić do szaleństwa.
- Witaj, Raelu. - wyszeptał Ariel - Jak układają się sprawy na Ziemi?
Były anioł odwrócił głowię w stronę, z której dobiegał głos. Przetarł czerwone oczy, sklejone dotychczas ropą, poczekał chwilę aż obraz nabierze ostrości i dokładnie zlustrował stojącą nad nim postać.
- Witaj, Arielu. - wycharczał przepitym głosem - Ile to już lat minęło?
- Sporo, naprawdę sporo. Dwadzieścia trzy ziemskie lata, przeliczając to na anielskie dekady około dziesięć miesięcy.
Czas w "drugim świecie" płynie o wiele wolniej niż na ziemi, dlatego właśnie różnica wiekowa miedzy nim, a Raelem była tak znacząca. Gdyby ten okres spędził razem z nim tu na ziemi, miałby też około 55 lat. Nigdy nie zgłębił dlaczego tak się dzieje. Poza tym i tak będąc aniołem jego wygląd zewnętrzny nie uległby zmianie, ubyłoby mu tylko nieco energii witalnej. Ich sposób starzenia bardzo trafnie opisał ziemski pisarz J. R. R. Tolkien, przyporządkowując go elfom. Ciekawe jak się tego domyślił?
- Ech... pierdolić te oficjalne gadki, nie mam zamiaru wyciągać starych brudów, powiedzmy, że sprawa sprzed 23 lat jest już zamknięta - rzucił Rael nadzwyczaj energicznie jak na skacowanego człowieka - Jak się miewasz, przyjacielu?
- Nie najgorzej. Jak zawsze Bóg trzyma nas na krótkiej smyczy i wydziela misje, niczym komandosom, ale przecież dobrze o tym wiesz.
Rael wstając ogarnął kuchnię niewyraźnym spojrzeniem, szukając jakiegoś alkoholu, który mógłby uśmierzyć jego cierpienia. Niestety, najbliższy takowy napar znajdował się w delikatesach naprzeciwko jego domu, gdzie nie miał ani siły, ani chęci iść.
- Cholera, nie masz pewnie przy sobie piersiówki, albo chociaż piwa? - zapytał z autentyczną nadzieją w głosie - Co ja gadam, szanujący się anioł nie nosi przy sobie ziemskiego napitku, dobra, nieważne. Powiedz lepiej po co tu jesteś, bo raczej nie w odwiedziny, co?
- Przyszedłem pokazać ci twoje dziecko, przyjacielu - zrobił nieznaczny ruch splecionymi poniżej klatki piersiowej rękami, na których spoczywała malutka istotka owinięta w różowy kocyk - Pamiętasz Borkę, tą diablicę, z którą spotykałeś się po kryjomu na szlaku przejściowym, miedzy niebem, a czyśćcem?
Dla Raela zadane mu pytanie w chwili jego wypowiadania nie miało żadnego sensu, gdyż był zajęty intensywnym rozmyślaniem nad swoim kacem i szukaniem sposobu, jakim mógłby dziada zdusić. Niestety, jego bezlitosny mózg zdążył już wywołać wspomnienia tych kilku upojnych nocy spędzonych na białej chmurce w towarzystwie ponętnej diablicy. Nie zabezpieczali się, bo nawet nie było czym, ale tak na anielski rozum, jak jego nasienie mogło zapłodnić diablicę? Przecież to inny gatunek, można by to porównać do stosunku między kotem, a psem, raczej nie byłoby z tego potomstwa.
- Nawet tak głupio nie żartuj. Straszenie starego przyjaciela dziećmi nie sprawi mu przyjemności, poza tym przecież to niemożliwe - oparł się o blat stołu, czując, że jeżeli tego nie zrobi, to nogi odmówią mu posłuszeństwa i rozłoży się jak długi na brudnej posadzce. Już tam dzisiaj leżał i nie ma zamiaru wracać przed nocą. - Nasze materiały genetycznie nie mogą się połączyć, nie ten gatunek, Arielu.
- Też tak myślałem, ale pod dokładniejszym zbadaniu twojego kodu genetycznego zauważyłem pewne anomalie w jego szyku.
-Skąd wziąłeś mój kod genetyczny?! - przerwał mu, zdziwiony.
- Pobrałem trochę naskórka jeszcze za czasów naszego partnerstwa. Nie żebym przeprowadzał na tobie eksperymenty, po prostu byłem ciekaw jak wygląda twój łańcuch DNA. Wiesz, jak zawsze pasjonowała mnie genetyka, ale nie o tym miało być. Znalazłem w jego szyku kilka genów cechujących gatunek diabląt, a to pozwoliło mi wysnuć teorię jak mogło do tego wszystkiego dojść.
- To niemożliwe, rozumiesz? - powiedział Rael na tyle głośno, na ile pozwalała mu boląca głowa - Nasz i ich gatunek stworzono osobno, nie mamy tych samych przodków.
- I tu się mylisz. Odkryłem, że Bóg najpierw stworzył istoty wyższe od nas w hierarchii twórczej, tak zwane Amorpie. My jesteśmy ich potomkami, tylko, że tak samo jak ta pierwsza komórka na ziemi, z której powstały zwierzęta i rośliny oraz później człowiek, ewoluowaliśmy, tworząc dwa gatunki: anioły i diablęta. Tak więc czystym przypadkiem wasze materiały genetyczne mogły się połączyć, a skutek trzymam na rękach.
Ariel odsłonił twarz dziecka, podsuwając ją bliżej genetycznego ojca. Na pierwszy rzut oka nie było podobne do żadnego z rodziców. Skóra dziewczynki - bo takiej było płci - miała bardzo dziwne barwy (określenie jednego koloru było niemożliwe), przypominające pawie pióro mieniące się w promykach słońca. Pozbawione powiek oczy miały białka zabarwione na niebiesko, a źrenice, w krótkich odstępach czasu, przemywała ciemnozielona maź. Chyba tylko włosy można było uznać za normalne. Kruczoczarne, nie różniły się niczym od włosów przeciętnego anioła, czy diabła, lśniły tylko o wiele intensywniej.
- No, stary pijaku, spłodziłeś prawdzie dzieło sztuki, możesz być z siebie dumny - powiedział Ariel.
- Zauważyłeś, że jakoś dziwnie się zachowuje? Wszystkie jej ruchy są takie... - przez chwilę szukał odpowiedniego słowa - ...pozbawione uczuć? Nie śmieje się, nie płacze, a co najdziwniejsze, nie wyczuwam jej obecności moim anielskim zmysłem.
- To ty go nadal masz? - zdziwił się - Dobra, w tej chwili to nie jest takie ważne, rzeczywiście masz rację, ja też jestem "obojętny". A wiesz co to oznacza?
- Ona nie czuje.
- A jeżeli nie czuje, to właśnie patrzysz na jedyną naome we wszechświecie - istotę idealną.
Rael nie opierał się już dłużej sile grawitacji, pozwolił opaść zmęczonemu ciału na twardą posadzkę. On, były anioł, obecny ziemski alkoholik, najniższa klasa społeczna, ma córkę naome. Ta myśl ciągle do niego nie docierała, cała sprawa wydawała się być pijackim omamem, który za chwilę minie, a on obudzi się w tejże kuchni, jak robił to już wiele razy, wstanie i pójdzie do delikatesów kupić za ukradzione pieniądze tanie wino. Niestety, tak się nie stało, a on siedzi, jak siedział, mając przed oczami "kolorowe dziecko".
- Co my z nią zrobimy? - ostatnie słowo zabrzmiało dość piskliwie, gdyż wraz z nim pojawiła się obawa przed tak potężnym stworzeniem - Co będzie, gdy dorośnie?
- Miałem ją zabić, ale pomyślałem, że jednak ty powinieneś podjąć decyzję, jesteś jej ojcem, a ja jestem ci to winny za podcięte skrzydło.
Rael rozważał słowa jakimi został przed chwilą uraczony. Sam wydźwięk "zabić" przyprawiał go o gęsią skórkę. Rozsądek podpowiadał mu, że źle zrobi pozwalając jej żyć, ale serce mówiło: "To przecież twoje dziecko! Raz stań na wysokości zadania, nie uciekaj jak tchórz!" Żałował, że nie ma teraz pod ręką butelki wina, zdusiłby to serduszko i wydał wyrok śmierci, jednak teraz chciał poczuć się ojcem, patrzeć jak jego potomek rośnie, jak się rozwija, nawet jeśli jest największym dziwolągiem. Nie miał zamiaru jej krzywdzić.
- Zostanie u mnie, wychowam ją.
- Oszalałeś?! - w oczach Ariela zagościł strach, był pewien, że ten wrak człowieka już nic nie czuje i pozwoli ją zabić. Źle zrobił przychodząc tutaj. Chciał oczyścić swoje sumienie ze starej winy podświadomie wierząc, że Rael pozwoli zlikwidować to dziecko. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego jaka jest groźna!
- Nawet bardziej niż ci się wydaje - w czerwonych oczach błysnęła iskierka determinacji - Wychowam ją i nikt mi w tym nie przeszkodzi, chyba, że masz zamiar mnie zabić.
Nie miał zamiaru, zbyt wiele nocy przeleżał w łóżku rozmyślając o podciętych skrzydłach wiernego przyjaciela, który chciał tylko uratować malutkie dziecko. Gdyby go teraz zabił nigdy więcej nie zmrużyłby oka. Wiedział jak wielkie zagrożenie stwarza opcja pozostawienia tutaj tego odmieńca, ale w tej chwili gówno go to obchodziło, chciał uspokoić sumienie, nękające go od 10 miesięcy.
- Dobrze, niech będzie, zostawię ci dziecko. - zrezygnowany podał Raelowi dziewczynkę, wstał i ruszył w kierunku wyjścia - Jeszcze jedno pytanie, jak będzie miała na imię? - chciał wiedzieć z czystej ciekawości.
- Naome, niech wszyscy wiedzą kim jest.
***
23 lata później. Pewien cmentarz.
Dwóch muskularnych mężczyzn zasypywało piachem tanią, sosnową trumnę, złożoną w dwumetrowym dole. Po trzech minutach wieko było już przykryte sporą warstwą ziemi, po pięciu grób zrównano z ziemią. Naome stojąc nad zwłokami swojego ojca, teraz należącego do robaków i Matki Natury, wspominała okres, który można by nazwać jej dzieciństwem i wiekiem młodzieńczym. Ojciec poświęcał na jej wychowanie masę czasu, kazał jej oglądać kanały naukowe, obserwować zachowania ludzi, uczyć się złości, gniewu, żalu, radości, szczęścia, stosunków międzyludzkich. Bardzo chciał upodobnić ją do ludzi, by choć w niewielkiej mierze była taka jak oni. Rael pokazał jej jak powinna się zachować w każdej sytuacji, te właśnie lekcje pozwoliły jej nabyć umiejętność mechanicznego imitowania uczuć. Czasami nawet popełniała takie same błędy jak przeciętny człowiek, porywana przez "odczucie", najczęściej przez ciekawość, którą potrafiła naśladować wyśmienicie. Niestety, tak naprawdę, nawet teraz, nad grobem swojego ojca, nie czuła nic, żadnego najmniejszego uczucia straty. Rael nigdy nie zajmował w jej sercu należnego miejsca, zawsze był dla niej opiekunem, mającym nauczyć ją zasad rządzących życiem. Udało mu się w pewnej mierze wpoić jej dobroć, z czego był niezmiernie zadowolony, ponieważ wiedział, że ona uczy się tylko raz, a w takim wypadku nikt nie będzie w stanie przeciągnąć ją na złą stronę. W wieku lat 14 jej ciało zaczęło się zmieniać, upodabniać do Borki, co doprowadziło Raela niemalże do rozpaczy. Wyrosły jej szpony, z wyglądu nieco podobne do stalowych blaszek, wygiętych jak półkola. Nie można było ich w żaden sposób obciąć, wiele godzin spędzili na piłowaniu, a nawet próbach złamania ohydnych "paznokci", wszystko na nic. Nie było na nich nawet najmniejszych zadrapań. Jej skóra również nabrała niewiarygodnej odporności na jakiekolwiek uszkodzenia, o czym przekonała się podczas jednej z wielu ulicznych strzelanin jakie toczyły w jej dzielnicy, niefortunnym trafem stając na linii ognia. Kule odbijały się na podobieństwo uderzenia w tytanową ścianę.
Jej całokształt uległ zmianie.
Borka była ponętną diablicą, niebywale pociągającą fizycznie. Córka odziedziczyła po niej to piękno i gdyby nie kolorowa skóra, byłaby prawdziwym rarytasem wśród ziemskich samic. Ojciec zabronił jej używania tychże "mankamentów" do zabawy ludźmi i czynienia zła, jednak taki zakaz właściwie nic dla niej nie znaczył, więc jeżeli miałaby taką ochotę, użyłaby ich w stosownej dla siebie sytuacji.
Ruszyła wyspaną drobnym żużlem alejką w kierunku bramy wyjściowej, po drodze podziwiając granitowe i marmurowe pomniki, które jak okiem sięgnąć wypełniały przeznaczoną na cmentarz ziemię. Każdy z nich to jedna dusza, taka sama jak jej ojciec. Nie rozumiała po co to wszystko, te pogrzeby, opłakiwanie zmarłych, stypy, skoro ludzie wierzą w drugi, lepszy świat, powinni się cieszyć, że bliskie im osoby tam właśnie idą. Wiele nocy spędziła rozmyślając i próbując zgłębić istotę człowieczeństwa. Po niewiadomo której takiej kontemplacji zdała sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Nie potrafiła czuć tak, jak oni, nigdy ich nie zrozumie.
Skręciła w prawo wsuwając dłonie w kieszenie długiego skórzanego płaszcza, pod którym ukrywała swoją inność. Twarz chowała pod długimi włosami, które w chwili, gdy nieznacznie pochylała się do przodu, skutecznie zasłaniały jej oblicze. Nie potrzebowała zmysłu widzenia, by swobodnie poruszać się w przestrzeni, mogła z zamkniętymi oczami przejść przez zatłoczony chodnik nikogo nie potrącając.
W jej mózg uderzył silny impuls, obwieszczający obserwującego ją przybysza. Z prawej strony, przy dostojnym drzewie stał czarnoskóry mężczyzna. Postanowiła nie zwracać na niego uwagi, przyśpieszyła kroku, opuszczając teren cmentarza.
***
- Panie, posłaniec z wiadomością. - oznajmił diablik piskliwym głosem.
- Wpuścić. - ozwał się gruby, melodyjny głos.
Do komnaty wszedł ten sam czarnoskóry mężczyzna, który przed kilkoma godzinami obserwował Naome. Zbliżył się do ogromnego tronu, na którym siedział Lucyfer. Skierował wzroku ku podłodze i nieoczekiwanie zauważył, że stoi na płaszczyźnie czerwonego kręgu, którego nie można było mu przekroczyć. Energicznie poprawił swój błąd, cofając się o dwa kroki tak, by oblicze jego pana skrywał mrok. Zawsze, gdy Władca Piekieł przemieszczał się, (co czynił niezwykle rzadko) gaszono wszystkie pochodnie i lampy. Nikt nie wiedział dlaczego tak bardzo zależy mu na ukryciu swej twarzy, nikt też nie śmiał zapytać, ponieważ takowe pytanie można było przypłacić życiem.
- Przepraszam, panie, zagapiłem się. - wydukał drżącym głosem czarnoskóry, klękając na kamiennej podłodze - Przynoszę jednak dobre wieści.
Mrok otaczający siedlisko Lucyfera na chwilę zmącił niewielki ruch, prawdopodobnie usadawiał się wygodniej na swoim śmierdzącym zadku. Buba nie wiedział, czy jest to oznaka zainteresowania, czy może zdenerwowania za jego gapiostwo. Miał szczerą nadzieję, że pierwsza opcja okaże się prawdziwa.
- Jaką to dobrą wieść przynosisz?
- Panie, znalazłem Naome - tu zrobił przerwę, by podkreślić wagę wypowiedzianych słów - Jest w jednym z ludzkich siedlisk na ziemi. Spotkałem ją na pogrzebie Raela - anioła, który wyrzekł się swojego pochodzenia. Myślę, że coś mogło ich łączyć, jako jedyna pojawiła się na tym pochówku.
- Dlaczego więc jej nie przyprowadziłeś?! - Szatan, już wyraźnie podirytowany, wiercił się na tronie.
- Panie, nie wiedziałem, że muszę. Miałem ją tylko odszukać. - nogi Buby leciutko zadrżały i pewnie gdyby w tej chwili nie klęczał, odmówiłyby mu posłuszeństwa. Teraz był już naprawdę przestraszony, prawdopodobnie wydał na siebie wyrok śmierci - Mogę ją przyprowadzić, tylko ja wiem, gdzie aktualnie przebywa. - Próbował delikatnym szantażem wyprosić sobie jeszcze kilka dni życia, by móc się wykazać.
- Na co więc czekasz, wynoś się stąd i najpóźniej za dwa ziemskie dni masz ją tu przyprowadzić!!! - gruby bas jego głosu wstrząsnął cała komnatą, zmuszając pomniejsze diabliki do zakrycia wyczulonych uszu.
Buba chaotycznie wstał z zimnej, kamiennej posadzki, obrócił się na pięcie i jak najszybciej wybiegł z komnaty bojąc się, że Lucyfer nagle zmieni swoje nieomylnie zdanie, nakazując swoim sługusom ściąć mu głowę bądź zawiesić go na stalowym haku, by zdychał z głodu w jednej z obrzydliwych cel jego pałacu. Wolał nie nadużywać i tak już nadszarpniętej cierpliwości swojego pana, choć wychodząc zastanowił się nad siłą głosu Lucyfera, która niewiarygodnie, ostatnimi czasy, wzrosła. Wcześniej jego pan raczej szeptał niżeli krzyczał, przez co wydawało mu się, że tym sposobem próbuje ukryć barwę swojego głosu, ale, jak widać, to były tylko złudzenia. Postanowił się tym nie przejmować. Miał tylko nadzieję, że jak już przyprowadzi mu tą Naome, to wreszcie się od niego odwali.
***
Weszła do domu w chwili, gdy na zewnątrz zapadał zmrok. Cały dzień spędziła na bezcelowym błądzeniu po mieście. Nie wiedziała co ze sobą zrobić, wcześniej to ojciec decydował o sposobie w jaki spędzi kolejne dni.
Przekroczyła próg mieszkania i mimo, że panował w nim gęsty mrok, nie włączyła światła. Nie potrzebowała go dzięki wrodzonej zdolności widzenia w ciemnościach. Odziedziczyła ją po aniołach, które to również posiadają taką umiejętność.
Z lodówki wyciągnęła mleko i pomarańczę, (tylko to w niej zostało) musi pamiętać by jutro pójść na zakupy. Nie wiedziała skąd Rael brał pieniądze, domyślała się tylko, że prawdopodobnie je kradł, bo nie zdarzyło się, by kiedykolwiek pracował. Jak się już wielokrotnie przekonała, anioły posiadają nadzwyczajną zdolność perswazji, działającą tylko na ludzi, więc zapewne Rael wchodził do sklepu, prosił o potrzebną mu rzecz lub pieniądze, a sprzedający oddawał mu ją bez słowa sprzeciwu. Dowodem tego była spora suma w szafce nocnej, którą zostawił jej tak na wszelki wypadek, by nie musiała od razu po jego śmierci parać się złodziejskim fachem.
Po skromnym posiłku usiadła w obdartym fotelu z zamiarem przesiedzenia tak całej wieczności, bo niby co ma robić? Teraz, gdy nikt nie będzie jej mobilizował do jakiegokolwiek działania, z domu ruszy się dopiero w chwili, gdy skończą się zapasy, co niestety - jak sobie przed chwilą przypomniała - musi uczynić jutro.
Poczuła delikatny powiew ciepłego powietrza, który musnął ją delikatnie po policzku. Wiedziała, że ktoś za nią stoi, nie miała ochoty odwrócić głowy, poczeka aż przybysz zacznie rozmowę.
- Witaj Naome - powiedział życzliwie Buba.
- Kim jesteś?
- To nieistotne. Przysyła mnie ktoś, kto chciałby się z tobą spotkać. Teraz, gdy twój przyjaciel nie żyje - zaryzykował stwierdzenie "przyjaciel", miał przeczucie, że coś łączy ją z Raelem - nie masz towarzystwa, a mój pan, bo on mnie tu przysyła, chciałby ci go dotrzymać.
- Rael nie był moim przyjacielem - lekko westchnęła - To mój ojciec.
Buba nie krył swojego zdziwienia. Skoro to istota idealna, jak taki pijaczyna mógł ją spłodzić i, co ciekawsze, z kim? Sam nie wiedział, które pytanie bardziej go nurtuje. Uznał jednak, że w tej chwili to jest jego najmniejsze zmartwienie. Chciał tylko wykonać rozkaz i wynieść się w cholerę z tego domu, najlepiej razem z nią. Postanowił pominąć tą kwestię i po prostu spytać, czy idzie, a w razie odmowy obezwładnić ją i dostarczyć siłą.
- Przyjmujesz zaproszenie?
- A kto zaprasza?
- Sam Szatan. Rzadko zdarza się by mój pan wysyłał po swoich gości posłańca. To prawdziwy zaszczyt.
- Dostanę wieczorową suknię?
Demona zatkało. Pyta o wieczorową suknię? Może jeszcze limuzyna, czerwony dywan, bukiet róż i kolacja przy świecach? To ma być idealna istota? Kurwa, to się stary piernik zdziwi.
- Dostaniesz wszystko o co poprosisz. Wybacz, że tak naciskam, ale czas nagli, więc przyjmujesz zaproszenie?
Naome wiedziała, że to podstęp, nikt nie zaprasza kogoś takiego jak ona, by dotrzymać jej towarzystwa. Szatan... gdzieś słyszała to imię, tylko gdzie... - powoli sobie przypomniała - ojciec mówił, że to ich największy wróg, ostrzegał ją przed nim i wiele razy powtarzał, że dobrze byłoby dla świata, gdyby ktoś wreszcie nadział go na stalowy miecz. Opowiadał jak wiele razy Bóg, próbując go uśmiercić, wysyłał hordy śnieżnobiałych aniołów na twierdzę zwaną piekłem.
Chciałaby zobaczyć jak wygląda, może naprawdę dostanie wieczorową suknię, zupełnie jak na filmach, które oglądała.
- Przyjmuję.
- Bardzo dobrze - ucieszył się Buba - Chodź więc ze mną, wybierzemy dla ciebie strój, a później na kolację z moim panem - sam nie wierzył, że to powiedział, to brzmiało tak strasznie tandetnie. Chyba się pomylił, to nie może być Naome...
***
Ubrana w czarną, elegancką suknię, stanęła przed ogromnym, rzeźbionym w kości tronie. Widocznie anioł siedzący przed nią nie wiedział, iż potrafi widzieć w ciemnościach. Podziwiał jej wdzięki, z lubieżnym uśmieszkiem na twarzy. To nie miało dla niej większego znaczenia, chciała tylko swojej kolacji, takiej jak w filmach.
- Więc gdzie jest stół? - zapytała.
Buba przyklęknął obok niej, skupiając wzrok na kamiennej płycie.
- Panie, Naome zażądała kolacji z tobą w zamian za swoje przybycie.
- Dobrze, każ przyszykować diablikom ucztę dla naszej dwójki - nakazał niezwykle delikatnym głosem Lucyfer.
Buba nigdy wcześniej nie słyszał, by Szatan mówił tak ciepło, widać chciał wywrzeć na niej dobre wrażenie. Na samą myśl o flircie między nią, a jego panem zebrało mu się na gromki śmiech, jednak swoje spostrzeżenia wolał zachować dla siebie. Uśmiechnął się tylko pod nosem, opuszczając komnatę by wydać stosowne polecania.
- Wreszcie do mnie przyszłaś Naome, bardzo się cieszę. Długo cię szukałem, zależy mi na twoim towarzystwie.
- A czemuż to?
- Niewiele się ode mnie różnisz, tacy jak my powinni trzymać się razem, mogliby wtedy wiele zdziałać.
- Nie jestem zainteresowana jakąkolwiek współpracą, nie potrzebuje towarzystwa.
- Nie czujesz się samotna pośród tych wszystkich ludzi, którzy nie rozumieją twojej inności? - chciał zagrać na jej uczuciach, nie wiedział jednak, że natura bestialsko pozbawiła ją tego instrumentu, nie doszedł do tego rozdziału w anielskim podręczniku - rozumiem twój ból, jestem taki sam, dlatego proponuję ci moje zrozumienie i towarzystwo.
- Może zjemy tą kolację?
- Ach, tak. - Lucyfer czuł niezadowolenie wywołane jej zachowaniem - Diabliku, pogaś wszystkie światła.
Uczyniono jak nakazał. Użyczył Naome swojego ramienia, w wędrówce po długich i zawiłych korytarzach swojego pałacu. Mijali sporą ilość drzwi, tak drewnianych jak i stalowych, za którymi wisiały, skute łańcuchami diabły. Prawdopodobnie tak je karał. Skórę niektórych pokrywały wypełnione ropą bąble, w których wnętrzu miotały się ohydne wielonożne robaki. Zostawiał je w tych klitkach, by umierały z głodu, przy okazji zaspokajając sadyzm swojego kata.
Zaciekawiła ją jedna z postaci umiejscowiona za dość grubymi stalowymi drzwiami. Miała białe połamane skrzydła, opaskę na oczach i obficie krwawiła z niewielkich ran na całym ciele. Istota mimo tak dotkliwych ran jeszcze żyła. Naome wydawało się, że już gdzieś widziała tą twarz.
Zatrzymała się przed otwartym judaszem. Szatan zdziwił się widząc jak wpatruje się w zupełnie nieoświetloną komnatę. Podejrzewał, że potrafi widzieć w ciemnościach, zbyt pewnie szła obok niego, ani razu się nie potknęła, teraz miał już pewność.
- Na co tak patrzysz?
- Na tego anioła.
- Podoba ci się? Chcesz przyjrzeć się bliżej?
- Tak. Chcę zobaczyć jak z bliska wyglądają jego rany. - skłamała.
Lucyfer zadowolony z jej sadystycznych ciągotek, otworzył stalowe drzwi, podobne do tych montowanych w domach dla chorych psychicznie z jedną klamką po zewnętrznej stronie, w której wisiał zmasakrowany anioł. Złapano go 23 ziemskie lata temu, wracającego z ziemi. Nieszczęśnik chcąc prawdopodobnie szybciej dostać się do nieba, przeleciał przez rejon należący do włości piekielnych. Stacjonujący tam oddział, po zaciekłej walce (zginęło kilkunastu potępionych) zdołał go obezwładnić i przyprowadzić przed oblicze Szatana, który skazał go na tortury.
- Witaj Arielu, jak się czujesz? Widzę, że mój podwładny nie obija się i dobrze wypełnia swoje obowiązki.
- O tak, zasługuje na pochwałę, ma chłop rękę do rzemiosła - strużka krwi, popłynęła z popękanych ust anioła.
- Nie omieszkam mu przekazać, że jesteś zadowolony z jego "zdrowotnych" seansów, może nawet zastanowię się nad zdwojeniem ich liczby?
- Och... bardzo byłbym wdzięczny - syknął Ariel - Czego, kurwa, chcesz?!
- Moja przyjaciółka chciała się z tobą przywitać. Poznaj Naome.
Ariel poczuł jak jego twarz drętwieje, w tej samej chwili wszystkie rany przestały mu doskwierać. Proszę, oto Naome stoi przed nim u boku jego największego wroga. Trzeba było ją zabić jak miał stosowną okazję. Głupio postąpił zostawiając ją Raelowi. Och...
- ... Rael - ostatnie słowo wyszeptał pod nosem.
To przecież imię jej ojca, na pewno go znał, tak więc powinna go pamiętać. Chociaż właściwie mógł się z nim zaznajomić w okresie kiedy był aniołem. Naome intensywnie szukała jego twarzy w swoich wspomnieniach. Była pewna, że już raz go widziała i nawet spędziła z nim pewien okres czasu. Przed oczami pojawił się różowy kocyk... co to niby ma oznaczać? Jak przez mgłę pamięta, że dwie męskie ręce owijają ją w tenże właśnie materiał. Na prawej była szeroka blizna, obejmująca obszar od kciuka aż po palec serdeczny. Taką samą ma ten anioł. Zapewne to o nim opowiadał ojciec, to on ją zostawił 23 lata temu w zapuszczonym ziemskim domu. Rael wspominał go jako serdecznego przyjaciela. Pamiętała z nauk ojca, że przyjaciół powinno traktować się dobrze, a w razie kłopotów pomagać, wiec powinna go uwolnić z tych kajdanów. Powinna według jej ojca, sama nie widziała w tym sensu.
- Chodźmy już, kolacja nam wystygnie - powiedziała Naome.
- Tak, chodźmy - powtórzył Szatan.
***
Ukroiła spory kawałek krwistej pieczeni, po czym umieściła go w ustach. Stół, przy którym ją posadzono, był obficie zastawiony różnego rodzaju przysmakami. Nigdy w życiu nie widziała takiej ilości jedzenia przygotowanej dla dwóch osób. Przecież i tak większość się zmarnuje, widać jej towarzysz nie znał się na dobrym gospodarzeniu. Sama kolacja niczym nie przypominała tych ukazywanych w filmach. Nie było świec, nie było kelnera, w ogóle miejsce było niestosowne. Całą komnatę przystosowano raczej do pijackich libacji niżeli dla romantycznych spotkań.
- Podoba ci się w moim pałacu? - zapytał Lucyfer.
Nadal szukał w tej niepozornej istotce cech mogących świadczyć o jej ideale. Borka, jego służąca i matka Naome, po ciągnących się przez trzy dni torturach, przyznała się do zarzucanego jej romansu z aniołem.
Ich potajemne spotkania mogły zaowocować nadzwyczajnym potomkiem.
Szatan miał tuż po narodzinach odebrać matce dziecko i wychować je po swojemu, na wiernego sługusa, który bez pytania spełniałby jego zachcianki. Zakładał również, że istota spłodzona przez tak nietypową parę będzie posiadać jakieś ciekawe umiejętności, które mógłby wykorzystać w walce z Bogiem. Niestety, zaraz po rozwiązaniu, jakimś cudem Borce udało się potajemnie wynieść niemowlę do czyśćca, gdzie odebrał je spory oddział aniołów. Ścigający ją predatorzy - elitarne jednostki wywiadowcze, po krótkiej i bezsensownej walce z bardziej doświadczonym oraz liczebniejszym przeciwnikiem, nie zdołały odbić niemowlęcia. Ciągle zastanawiał się dlaczego Borka go zdradziła? Prawdopodobnie chciała odegrać się za te tortury.
Kilka dni później do uszu Lucyfera dotarła informacja, że tenże bękart okazał się być istotą idealną. Prowadzony chciwością, bez zastanowienia ponownie począł jej szukać by posiąść "największą broń wszechświata", ale jak się powoli przekonywał, broń ta zachowuje się jak upośledzone dziecko, które ni cholery nie może wyrazić swoich uczuć. Gdzie ta wyjątkowość?
- Ten pałac jest obrzydliwy.- odpowiedziała.
Cała sytuacja już jej nie interesowała, (jeżeli w ogóle czuła się kiedykolwiek zainteresowana, co można tu podważyć) rozmyślała teraz o swoim ojcu. Powróciły wspomnienia z cmentarza, gdy szła wysypaną żużlem alejką. Jeżeli chciała upodobnić się do człowieka, powinna teraz opłakiwać Raela. Dlaczego tego nie robi? Przecież tyle czasu spędziła na obserwowaniu ludzi i uczeniu się ich zachowań. Powinna teraz siedzieć w domu i udawać załamaną, albo, tak jak w filmach z Seagalem, pomścić jego śmierć. Tylko, że jej ojciec zszedł z tego świata w sposób naturalny i nie ma się na kim mścić, choć czasami zdarzało się, że takowym oddawano hołd salwą z karabinu podczas pogrzebu. Niekiedy też spełniano jakąś ich prośbę.
Hm... jakie życzenie miałby ojciec?
Jej wzrok spoczął na Lucyferze, który widocznie zdziwiony jej odpowiedzią, nad czymś intensywnie rozmyślał. Rael go nienawidził, więc pewnie byłby zadowolony z jego śmierci. Może właśnie w taki sposób odda mu hołd - zabije Szatana.
- A to dlaczego? - zapytał zirytowany. Nie zdarzyło się jeszcze by ktokolwiek podważył piękno jego pałacu.
- Strasznie tu śmierdzi. - powiedziała z udawanym lubieżnym uśmieszkiem, podchodząc do niego i siadając mu na kolanach.
- No, tak...
Lucyfer czuł się lekko zakłopotany, ta istota ciągle go zaskakuje. Teraz widocznie ma chęć na małe bara bara. Wcale mu to nie przeszkadzało, nawet się ucieszył. Zachowuje się jak bezmózgie zombie, więc spokojnie może ją przelecieć bez obawy, że go w czasie snu uśmierci. Może zostanie jego nałożnicą? Tak... to jest myśl!
- Powiedz mi, fajnie jest rządzić takim królestwem? - ręka Naome powędrowała wzdłuż jego korpusu, zatrzymując się naprzeciwko żołądka. Delikatnie nacisnęła szponami upatrzone do ciosu miejsce. Niestety, napotkała wyraźny opór jakiegoś niezwykle wytrzymałego materiału. Będzie musiała zdjąć z niego ten pancerz.
- Nawet bardzo, chciałabyś porządzić nim razem ze mną?
- Pewnie, ale teraz mam ochotę na coś zupełnie innego. - zrzuciła z niego czarny płaszcz.
Lucyfer doskonale rozumiał, że już czas się rozebrać, w tym ciężkim ubraniu będzie mu niewygodnie.
- Pójdziemy do sypialni? - zapytał drżącym z podniecenia głosem.
- Nie, chcę na stole.
No, no... na stole?! Ostra z niej suka, ale mi się poszczęściło, już tak dawno tego nie robiłem a tu proszę, okazja sama przyszła!
Lucyfer ściągnął dość śmieszny pancerz złożony ze szkarłatnych płytek, które zrobiono z materiału nieokreślonego (jak dla niej) pochodzenia, pierwszy raz widziała coś takiego. Podobne były do mitycznych smoczych łusek.
Naome dopiero teraz przyjrzała się bliżej Lucyferowi. Podobny był nieco do dziecka chorego na anoreksję, o twarzy pulchnej i okrąglutkiej, jak u niemowlaka. Tak właśnie przedstawiał się wielki Pan Ciemności, obnażony i napalony do tego stopnia, iż trząsł się niczym pies w orgazmie. Nic dziwnego, że ukrywa się w mroku, każdego demona ogarnąłby szyderczy śmiech na sam takowy widok. Postanowiła skończyć to szybko, bo jeszcze czekają ją zakupy na Ziemi. Potrzebowała zapasów, a nie wzięła ze sobą pieniędzy. Będzie musiała wrócić do domu, pobrać z szafki odpowiednią sumę i udać się do centrum. (delikatesy z naprzeciwka zamknęli 10 lat temu). "Kończ waść wstydu oszczędź" jak to powiedział pewien aktor na polskim filmie, który oglądała tydzień temu.
- Chciałbyś we mnie wejść? - zapytała.
- Przecież po to tu jesteśmy.
- Więc poczuj, co przeżywa kobieta w takiej sytuacji - syknęła wbijając szpony w jego podbrzusze.
Lucyfer próbował krzyczeć, ale zasłoniła jego usta drugą ręką. Z obojętnością patrzyła jak z szarawych oczek ulatuje życie. Po dziesięciu może dwudziestu sekundach w drobnym ciele Władcy Ciemności nie było już ani krzty życia. Wyciągnęła palce z jego korpusu, pozwalając zwłokom bezwładnie upaść na podłogę.
***
Zamek w stalowych drzwiach zatrzeszczał dziś już po raz drugi. Drażniący odgłos zbliżających się kobiecych stóp, odzianych w buty na obcasach, wżynał mu się w mózg. Napiął wszystkie mięśnie, gotowy na przyjęcie kolejnego uderzenia, bądź kolejnej obelgi, wymierzonej tym razem przez córkę najlepszego przyjaciela. Cicho westchnął, a wraz z wydychanymi kropelkami ciepłej pary, uleciała chęć do dalszej egzystencji.
- Jaki cios przyszłaś mi wymierzyć? - zapytał.
Naome stanęła przed namiastką pięknego niegdyś anioła. Okutymi w szpony palcami starała się delikatnie muskać jego połamane skrzydło. Pióra były ubrudzone krwią i substancją, która pokrywała również ściany pomieszczenia, to ona tak strasznie cuchnęła. Jej ręka popłynęła po miękkim puchowym łożu ku skutym kajdanami dłoniom. Jednym, szybkim ruchem roztrzaskała gruby stalowy łańcuch.
- Byłeś przyjacielem mojego ojca, zabieram cię ze sobą. - jednak postanowiła mu pomóc, to będzie druga i ostatnia rzecz, którą zrobi ku pamięci ojca.
- A Szatan? - zapytał zdziwiony, próbując wstać z twardych kamieni.
- Szatan nie żyje, chodźmy już.
Twarz Ariela ponownie zdrętwiała, starał się przetrawić te trzy niewiarygodne słowa. "Szatan nie żyje...", Boże czy ta istota gołymi rękami zrobiła to, czego Ty nie mogłeś zrobić mając przy swoim boku armię aniołów?
- Jesteś pewna?
- Jeżeli chcesz to ci pokażę. - ściągnęła mu opaskę z oczu - Nie wiem jednak czy jesteś w stanie iść z tyloma ranami.
- To nic wielkiego - odpowiedział przyglądając się jej intensywnie. Była piękna, podobna do Borki. - Anioły posiadają zdolność szybkiej regeneracji.
- Więc dlaczego twoje rany się nie goją?
Ariel, z niewielkiego nacięcia na przedramieniu, delikatnie wydłubał palcem ołowianą kuleczkę o średnicy najwyżej dwóch milimetrów.
- W każdej z ran umieścili taką samą, by nie przestawały ropieć. - miejsce, z którego przed chwilą usunął niechcianego gościa poczęło się zabliźniać - Widzisz, wystarczy tylko je wszystkie wyciągnąć.
- Połamali ci skrzydła.
- One niestety pozostaną takie już na zawsze, karykaturalnie powyginane, niczym konary starego drzewa.
- Powinniśmy się zbierać. Wyciągamy ten metal, czy dasz radę z tym chodzić?
- Oczywiście, że dam radę, nie takie rzeczy gościły w tych starych kościach, choć czuję się trochę jak nabita śrutówka, może zaraz zacznę strzelać dupą? - pożalił się.
- Więc choć, zobaczysz kogo tak bardzo boją się demony.
***
Ariel kiwał z niedowierzaniem głową, pochylając się nad zakrwawionym ciałem Lucyfera. Czy Szatan mógłby tak wyglądać? Przecież TO nie ma nawet przeciętnych wymiarów człowieka, a co dopiero anioła. Musiał mieć naprawdę dobrze rozwiniętą umiejętność perswazji i dyplomacji, żeby utrzymać w ryzach te wszystkie demony, diabły i temu podobne stworzenia. Powoli uświadamiał sobie, że jednak on nie powinien zginąć, również Bóg dobrze o tym wie. Był jedynym aniołem, który odwrócił się od nieba. Reszta żyjących tu stworzeń to bezduszne, nie posiadające większej inteligencji maszyny do zabijania. Bóg potrzebuje miejsca, gdzie będzie mógł karać ludzi, a jeżeli jeden z wyżej wymienionych przejmie tu władzę, będzie musiał zniszczyć piekło. Ariel zrozumiał dlaczego nigdy oblężenia tej twierdzy nie przynosiły pożądanych efektów, Bóg chciał tylko ukazać swą wolę unicestwienia Szatana, bo gdyby anioły dowiedziały się, że pozwala, całkowicie świadomie, na działalność takiego miejsca jak Piekło, niechybnie odwróciłyby się do niego plecami i poszły szukać innego przywódcy. Nigdy nie miał zamiaru uśmiercać Szatana.
"Po dobrym panie, jeszcze lepszy nastanie", jak głosi ziemskie przysłowie. Chyba będzie musiał wykonać jeszcze jedną misję dla Boga, tą ostatnią.
- Naome, chyba tutaj się rozstaniemy. - powiedział sięgając po nóż leżący na ogromnym stole.
- Dobrze - zgodziła się bez sprzeciwu - muszę jeszcze zrobić zakupy, więc pójdę już.
Zakupy..., pomyślał, czy ona naprawdę jest taka idealna? Dlaczego to właśnie istotę bez czuć nazwano ideałem? Przecież ona nie potrafi racjonalnie ocenić danej sytuacji, każda jej myśl to prawdopodobnie wymuszony impuls. Jak wielkie brzemię musi dźwigać ta istota, skazana na tak niewyobrażalną samotność? Ach, racja, ona nie czuje samotności, bo przecież nie potrafi, ale czy to jest zaleta? Po co więc istnieje, skoro i tak nie może się cieszyć wspaniałym darem świata - uczuciami. Czy właśnie tym jest ideał, nieskończoną tułaczką w poszukiwaniu samego siebie, gdzieś pomiędzy wpojonymi informacjami, wyuczonym zachowaniem i karykaturalną imitacją uczuć? Można powiedzieć, że ona jest idealna, bo nie czuje bólu, smutku, nikt nigdy jej nie zrani, ale czy zrezygnowałbyś Drogi Czytelniku z tych prostych przyjemności dnia codziennego: filiżanki kawy, miękkiej poduszki po ciężkim dniu, delikatnego dotyku kochającej ręki, uczucia bliskości drugiej, ważnej dla Ciebie osoby? Wiesz jak to jest kochać, mając świadomość tej miłości czujesz się wspaniale, inne problemy nie mają znaczenia, masz kogoś, kto Cię rozumie i akceptuje takim, jakim jesteś, toleruje Twoje wybryki, rozumie malutkie szaleństwa, cieszy się wraz z Tobą twoimi sukcesami, smuci, gdy poniesiesz porażkę, pocieszy, pogładzi po włosach, powie: "Będzie dobrze", pocałuje. Czy naprawdę niemożność odczuwania tych złych emocji, jest warta utraty tych dobrych? Czy naprawdę te złe uczucia nie mogą być pozytywne? Właśnie dzięki nim doceniamy te piękniejsze, cieszymy się nimi na nowo, czyż po tęsknocie nie przychodzi, większa od niej radość, czy samotność nie uświadamia jak piękna jest przyjaźń i miłość, jak ważni są dla Ciebie Twoi bliscy? Płacząc do poduszki nie robisz tego na marne, kiedyś przyjdzie Twoje pięć minut, kiedyś te wylane łzy zamienią się w potok szczęścia, z którego będziesz czerpał pełnymi garściami, zobaczysz, pewnego dnia przyjdzie Twoje 5 minut.
- Trafisz do portalu? - zapytał Ariel.
- Trafię, pamiętam którą drogą prowadził mnie posłaniec.
- Jeżeli ktoś będzie chciał cię zatrzymać to powiedz po prostu, że Szatan pozwolił ci wyjść.
- Dobrze. - rzuciła wychodząc z komnaty.
Ariel miał jeszcze jeden niewielki problem - jeżeli miał zamiar zastąpić Lucyfera, to jego głos nie może się zbytnio różnić od głosu Szatana. Nie wierzył, że taka miernota mogłaby posiadać tak donośny i basowy głos, jakim raczył go podczas odwiedzin w celi.
Przyjrzał się dokładniej naszyjnikowi, który spoczywał na klatce piersiowej Szatana. Wyglądał dość skromnie jak na ozdobę dla tak wielkiego władcy. Składał się z dwóch srebrnych łańcuszków, na których zawieszono platynową kostkę. Po bliższych oględzinach okazało się, że w tejże kostce znajduje się niewielki głośnik. Zminiaturyzowany modulator głosu, pomyślał, a mówią, że ludzie do niczego się nie przydają. Chwała pędzącej nieubłaganie do przodu ziemskiej technice! Teraz tylko wystarczy od czasu do czasu wysłać posłańca po baterie do tej zabaweczki i mogę spokojnie rządzić, nie bojąc się zdemaskowania.
- Dobrze, a teraz najmniej przyjemna część planu... - mruknął pod nosem siadając na jednym z ogromnych krzeseł.
Ariel delikatnie umieścił koniuszek noża w jednej z ropiejących ran, po czym powoli wyciągnął ołowianą kuleczkę. Chwilę później fala piekącego bólu rozlała się po komórkach jego organizmu, budząc w nim pokłady niezbyt pozytywnej energii.
- A, cholera! - ryknął - Tak już wiem, jaki będzie mój pierwszy rozkaz. Każę zawiązać katu pętelkę z drutu kolczastego na jajach i powiesić go pod sufitem na gorącym haku. - wściekły mruczał pod nosem.
Powtórzył jeszcze kilkakrotnie tą nieprzyjemną procedurę, klnąc przy tym sowicie. Chwała Bogu, że moje plecy okrywają skrzydła, pomyślał, stamtąd nie wyciągnąłbym tych pierdolników bez pomocy osób trzecich.
- Ależ to draństwo boli! Kurwa, zajebię, tego kata!!!! - następna ołowiana kulka uderzyła z głuchym puknięciem o kamienną podłogę...