Ze snu wyrwał go ogłuszający dźwięk budzika. Wyciągnął rękę w jego kierunku, lecz zamiast wylądować w jego dłoni, budzik znalazł się na podłodze. Nie umiał jeszcze manewrować tymi telekinetycznymi zdolnościami. Zielony zegarek wreszcie przestał terkotać.
John złapał elektroniczny kalendarzyk i zobaczył datę: 26.07.2015. Saturday. Odłożył urządzenie pocieszony myślą, że dziś nie będzie musiał iść do pracy. Wstał ze swojej czerwonej kanapy i ruszył w kierunku łazienki...
Dostatecznie obudzony znów usiadł na swej kanapie i już miał zacząć oglądać telewizję, kiedy nagle przypomniał sobie, że Jack dał mu wczoraj jakiś nowy towar. Za jedną kapsułkę dał aż 500 zielonych! "Spróbuj, naprawdę jest wart takiej ceny! Rozerwiesz się trochę. Będziesz pamiętał co robiłeś, kiedy miałeś odlot!" Takimi gadkami Jack w końcu go namówił.
Sięgnął po tabletkę spoczywającą w opakowaniu na parapecie. Pod tabletką znajdowała się kartka z instrukcjami od dealera. Widniało na niej: po zażyciu połóż się spać. I tak zaśniesz. NIE POŻAŁUJESZ! WRAŻENIA GWARANTOWANE! John popił tabletkę wodą ze szklanki i ułożył się na swojej czerwonej kanapie. Powoli zasypiał. Jego powieki stawały się coraz cięższe. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętał była godzina na elektronicznym budziku: 10:27.
Ze snu wyrwał go ogłuszający dźwięk budzika. Wyciągnął rękę w jego kierunku, lecz nie zdołał go uchwycić i budzik spadł na podłogę. Zielony zegarek wreszcie przestał terkotać.
John złapał elektroniczny kalendarzyk i zobaczył datę: 27.07.2015. Tuesday. Odłożył zegarek zniechęcony myślą, że znowu czeka go ta pieprzona robota. Wstał z kanapy i skierował się w kierunku łazienki. O 11:00 wyszedł do pracy.
Usiadł wygodnie za swoim biurkiem i przygotował się do codziennej, papierkowej roboty. Jednak od jakichś pięciu minut nikt go jeszcze nie odwiedził co było zaiste dziwne. Wyszedł powoli z gabinetu. Za biurkiem sekretarki nikogo nie było. Postanowił wyjść na korytarz.
- Jest tu kto?! - zawołał z lekka przerażony. - HALO!
Nikt się nie odzywał, ale w tym samym czasie coś innego przykuło jego uwagę. Na drzwiach od jednego biura wirowała jakaś plamka. John zbliżył się do niej i dostrzegł, że jest to jakaś biała substancja. Gdy oderwał od niej wzrok, spostrzegł, że zalała ona cały korytarz.
Obudził się i usiadł. Wciąż była sobota 26. lipca. Zegar wyświetlał godzinę 10:29. Rzeczywiście pamiętał wszystko co robił, ale nie był z tego faktu zbytnio zadowolony.
- Kurwa, za co ja dałem te 500 dolarów?! Co to za szajs?! - zdesperowany szedł szybkim krokiem do przedpokoju. Chwycił kurtkę, a wychodząc z mieszkania trzasnął drzwiami.
Na zewnątrz porywisty wiatr chłostał jego ciało, ale wkrótce dotarł do swojego dostawcy - Jacka. Bez problemu wszedł na trzecie piętro i zapukał do drzwi. Kiedy Jack mu otworzył szybko wlazł do mieszkania. Jak zwykle zasłonięte żaluzje i niebieskie światło wypełniało jego pokój.
- O co chodzi? - zapytał Jack.
- Co ty mi za szajs sprzedałeś? 500 dolarów za takie gówno?!
- Jakie gówno, stary, mówiłem ci, że jest wart takiej ceny.
- Odlot trwał dwie minuty!!
- Bo wziąłeś tylko jedną kapsułkę.
Jack użył swych telekinetycznych zdolności i butelka z Coca-Colą pofrunęła do jego dłoni.
- Jak ty żeś to zrobił?!
- Przestań, kurwa, bo dzisiaj nie mam nastroju do żartów.
- Ale ja mówię serio. To znaczy pytam się.
- Dobrze. A więc w 2010 roku parapsychologię wprowadzono jako oficjalną naukę. Od tego czasu namnożyło się jasnowidzów, telepatów, prekogów, a uczeni odkryli jak działają ich zdolności. Potem zaczęto sprzedawać specjalne implanty pozwalające zwyczajnym ludziom trochę ułatwić życie. I ty też masz taki implant, więc przestań udawać, że nie wiesz o tym nic.
John wybuchnął śmiechem. Po kilku sekundach odezwał się:
- Wiesz, że jestem ciągle na haju. Wcale się nie obudziłem.
- Dlaczego tak twierdzisz?
- W prawdziwym świecie nic takiego nie miało miejsca i nikt nie posiada takich umiejętności. A skoro już jestem na haju to zaraz cię zabiję, ot tak sobie, dla rozrywki.
- Co? John przestań się wygłupiać.
John poszedł do kuchni, przeszukał szuflady i w końcu znalazł duży nóż rzeźnicki. Już miał iść do Jacka, ale zauważył tasak. Piękny, równy, ostry tasak. Złapał go i biegł w kierunku dealera.
Wbił tasak w serce swojej ofiary. Przynajmniej tak mu się wydawało. Jack krzyczał i cofał się zawadzając o wszystko po drodze. John z uśmiechem na twarzy jeszcze raz wziął zamach. Tym razem trafił w szyję. To dopiero był widok! Głowa zwisała na kawałku szyi, a John opuścił miejsce zbrodni.
Zszedł na dół. Po schodach szła matka z dzieckiem. "A co mi tam" pomyślał ucinając dłoń matce. Rozległ się krzyk i płacz dziecka. Ludzie otwierali drzwi, aby zobaczyć kobietę w kałuży krwi i płaczącą dziewczynkę...
Na procesie przyznał się do zabicia czternastu osób i trwałego okaleczenia dwóch. Pomimo tego, że się przyznał skazano go na karę śmierci. Krzesło elektryczne. Po wyjściu z sali sądowej krzyczał do dziennikarzy:
- TO NIE JEST PRZWDZIWY ¦WIAT I CIESZĘ SIĘ Z TEGO CO ZROBIŁEM!!!
Potem z nikim już nie rozmawiał. Siedział w celi i miał coraz większe wątpliwości. "Kurwa, jeśli nie leżę teraz na kanapie, to nieźle się wpakowałem". Dni dłużyły się coraz bardziej. Został miesiąc do wykonania wyroku. John chodził często spać z nadzieją, że obudzi się w swoim własnym mieszkaniu, ale nic takiego nie nastąpiło. Później płakał tylko i modlił się do Boga.
- Już czas - powiedział strażnik. John dał się zakuć w kajdany na rękach i nogach. Idąc przez korytarz wyrywał się z rąk strażników krzycząc:
- BOŻE! Boże, zlituj się nade mną! Proszę cię, wskaż mi właściwą drogę!
Płakał, a strażnicy nadal prowadzili go na egzekucję.
Kiedy siadał na krześle ktoś zapytał go:
- Czy życzy pan sobie księdza?
- Ta-a-a-ak. - wykrztusił szlochając.
Czarny mężczyzna w niebiesko-czarnym mundurze zapinał pasy przy nadgarstkach i nogach. Ksiądz odprawiał jakąś modlitwę. John spojrzał tylko na dźwignię, która miała rozpocząć przepływ prądu do krzesła. Widział jak mała czerwona wskazówka odlicza czas.
15 sekund. "Boże ratuj mnie!"
10 sekund. "Proszę."
5 sekund. "NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!"
Czyjaś dłoń pociągnęła za dźwignię.
Obudził się i usiadł na swojej kanapie. Ciężko dysząc rozglądał się w poszukiwaniu dźwigni. Serce pulsowało mu niesamowicie szybko.
Zegarek wskazywał 10:33. Minęło sześć minut. "Niezły czas jak na zabicie 14 osób i okaleczenie dwóch." Ale był tylko jeden sposób, aby się przekonać...
Użył telekinezy, aby wziąć kurtkę i otworzyć sobie drzwi. Na ulicy szalał silny wiatr. Wchodząc po schodach na trzecie piętro John spodziewał się ujrzeć ślady krwi. Tak jednak się nie stało. Zapukał do drzwi. Ktoś mu otworzył.
- Jack! A więc ty żyjesz?!
Zaspany Jack podrapał się po głowie i rzekł:
- A niby dlaczego miałbym nie żyć?
- Dałbyś wiarę, że jeszcze trzy minuty temu wbijałem ci tasak w serce?
Obaj wybuchnęli śmiechem.
- Mówiłem ci, że nie pożałujesz!